piątek, 1 kwietnia 2011

Na bezdrożach "nowego języka"

Jedną z najlepszych rzeczy, jakie mogą spotkać każdy demokratyczny ruch czy organizację, jest twórcza wymiana myśli i opinii. Pod warunkiem jednak, że taka dyskusja prowadzona jest uczciwie przez wszystkich biorących w niej udział. W przeciwnym razie, gdy jedna ze stron decyduje się od uczciwości wobec innych zwolnić, można dojść do nieprzyjemnego wrażenia gryzienia po kostkach. Tym razem, z możliwości merytorycznej, konstruktywnej dyskusji postanowili nie-skorzystać autorzy tekstu „Jak odbić się od dna?”, zamieszczonego na witrynie Krytyki Politycznej. Paweł Pieniążek i Krystian Szadkowski troskę o stan ruchu studenckiego w Polsce postanowili wyrazić w specyficzny sposób, bo przez gryzienie po kostkach właśnie. Tekst dwójki młodych, „jakby niezrzeszonych” naukowców, ma zapewne ich zdaniem rzucić nowe światło na kondycję ruchu i efektywność działań prowadzonych przez Demokratyczne Zrzeszenie Studenckie.


Nieuczciwość Pieniążka i Szadkowskiego przejawia się w tekście kilkakrotnie. Chyba najbardziej jaskrawym jej przykładem jest zredukowanie działań DZS do happeningów, które zdaniem autorów głównie zniechęcają i skwitowanie ich jako „przynoszących więcej strat niż korzyści”. Drugim – brak dokonania choćby podstawowego zorientowania się w materii, o której się chce pisać. Bo jak określić to, że autorzy ani słowem nie zająknęli się, że Nowe Otwarcie Uniwersytetu to akcja nikogo innego, jak doktorantów i doktorantek z SNS PAN oraz... Demokratycznego Zrzeszenia Studenckiego. Ale od początku.

Zupełnie mijająca się z rzeczywistością jest próba redukowania działań DZS do happeningów w stylu „Nam nie jest do śmiechu”. Tak jak w przypadku NOU, autorzy nie mieli widocznie czasu, żeby chociaż spytać członków i członkinie DZS o działania, prowadzone przez organizację. Gdyby ten czas znaleźli, dowiedzieli by się nie tylko tego, że NOU to inicjatywa współorganizowana przez DZS, ale także o kilkugodzinnych podróżach po akademikach i rozmowach tam prowadzonych czy dyskusjach inicjowanych przez aktywistów, zarówno w gronie studentów jak i kadry akademickiej. W skrócie: poznali by od kuchni to, do czego tak pięknie wzdychają z funkcji w samorządach studenckich.

Wzruszające w tekście Pieniążka i Szadkowskiego jest przekonanie o odkrywczości serwowanych prawd i pomysłów. Pierwsza rada tęgich umysłów to śledzenie działań prowadzonych w ramach Międzynarodowego Ruchu Studenckiego. Ponownie, gdyby któryś z autorów był zainteresowany autentyczną dyskusją i wymianą myśli, to wiedziałby, że DZS nawiązał kontakt z ISM 2 lata temu, przy okazji pierwszego „Alarmu dla edukacji!”, zbiegającego się w tamtym czasie z falą okupacji austriackich i niemieckich uniwersytetów. Idąc tropem ISM, pojawiają się przykłady z Rosji i Chorwacji. Zachwyceni młodzi naukowcy piszą o małej grupce entuzjastów z Uniwersytetu w Zagrzebiu, która doprowadziła do okupacji uniwersytetu. Przekonanie, że i w Polsce wystarczy „mała grupka entuzjastów” do zajęcia uniwersytetu zdradza zupełny brak styczności z realiami aktywizmu prowadzonego na polskim gruncie. Pojawia się też Petersburg i wyjście studentów oraz kadry na ulicę – w łącznej liczbie blisko 70 osób. Dla autorów „to zbiorowe doświadczenie było początkiem formowania się ruchu studenckiego w Petersburgu”. Jak więc nazwać „Alarm dla edukacji!” organizowany przez DZS w 2009 roku, na którym przed gmachem uniwersytetu w Białymstoku pojawiło się ponad 100 osób? Zaś równolegle do tej demonstracji, w pozostałych miastach Polski liczby uczestników wahały się od kilkunastu do ok. 70 osób.

Dostosowując się do stylu autorów „Jak odbić się od dna?” muszę stwierdzić, że słowa o „konieczności wypracowania nowego języka opisu” są niestety nie tyle wzruszające, co budzą uśmiech politowania. Bo jak traktować poważnie takie apele, jeśli sąsiadują one z, nie oszukujmy się, oklepanymi już sformułowaniami wyjętymi prosto z manifestów International Students Movement, takimi jak: „Walka o wolną, emancypacyjną i darmową edukację nie musi się wcale odbywać w utartej formie listów, petycji czy manifestacji. Oddolne i autonomiczne inicjatywy edukacyjne mogą być narzędziem w walce o rozsądny system edukacji publicznej”. Zaskakujące i nowatorskie, prawda? Bądź też: „Ruch walczący o lepszą edukację, nawet jeśli posiada spory potencjał, pogrążony jest wciąż w głębokim chaosie. Ważnym zadaniem dla każdego, kto chce się zająć zmianą obecnej sytuacji, jest stworzenie jak najszerszego frontu i włączenie się w debatę”. Walka o jak największe natężenie słów o „masowym, oddolnym, autonomicznym, emancypacyjnym” to nie jest niestety, drodzy koledzy, próba wypracowania nowego języka. Chyba, że za „nowy język opisu” uznamy sformułowania które swój debiut miały na początku lat '90 (jeśli o Polskę chodzi).

Obok elementarnego braku uczciwości i rzetelności autorów, rażące jest również ich zupełne oderwanie od działalności aktywistycznej i kompletna nieprzystawalność tekstu do obecnej sytuacji. Wynika ona z braku jakiejkolwiek pogłębionej analizy kontekstu protestów studenckich na Zachodzie (przejrzenie listy akcji na stronie ISM NIE JEST pogłębioną analizą), a sytuacji na polskim gruncie. Zaś oskarżanie DZS o fiasko strategii i nie wyciąganiu wniosków ma chyba przede wszystkim przykryć słabość merytoryczną samych autorów, której kolejnym przykładem jest z jednej strony chwalenie Nowego Otwarcia Uniwersytetu, a z drugiej krytykowanie studenckich konsultacji społecznych, które z NOU są w zasadzie tożsame. Wreszcie, żenująca jest próba ośmieszania działań bezpośrednich, takich jak obrona młodych pracowników wylatujących z pracy za próbę protestu przeciw ocierającym się o Orwella praktykom mobbingu w banku Millenium. Jestem dość mocno przekonany, Pawle i Krystianie, że ta jedna pikieta pod Millenium miała kilkanaście razy lepszy wpływ na przyszłość ruchu pracowniczego i studenckiego w Polsce niż Wasz tekst.

Podsumowując, jeśli chce się wzniecać dyskusję na temat kondycji ruchu studenckiego, warto to uczynić najpierw w jego ramach. Autorzy mieli taką okazję, zamiast jednak z niej skorzystać, postanowili napisać kiepski, nieuczciwy i nierzetelny paszkwil na jedyną organizację studencką, której jeszcze chce się walczyć o tak hołubioną przez Pieniążka i Szadkowskiego wolną, emancypacyjną i darmową edukację. Ruch studencki nie potrzebuje takich tekstów – tego, czego potrzeba, to rąk do wieszania plakatów, nóg do chodzenia od akademika do akademika i pracy intelektualnej, która będzie służyć realizacji wspólnego celu, a nie walce z innymi podmiotami ruchu.

1 komentarz:

  1. Smutne i wkurzające są sytuacje, gdy kulejący ruch lewicowy skupia się na wewnętrznych wycinankach zamiast na zwykłym wolontariacie.

    Daleki jestem od deprecjonowania roli kultury lub teorii socjologicznych, ale oderwanie od ziemi niespecjalnie służy lewicowcom.

    Tyle, że prowadzenie świetlicy dla dzieciaków czy codzienna praca w NGOsach są dużo mniej modne kawiarniane dyskusje.

    OdpowiedzUsuń